|
Jak to się stało, że nagłe mieliśmy wolny weekend, długo by tłumaczyć. W każdym razie tak jakoś wyszło.
Mieliśmy więc do wyboru dwie opcje. Plan A ... wiadomo jak to faceci i plan B - góry. Padło ostatecznie na góry. Szybkie pakowanie i wyjazd zmontowany. Dzisiejszy cen to szczyt Konradzka Kopa 2005 m.n.p.m. To nasza pierwsza zimowa wyprawa w Tatry. Podejście rozpoczęliśmy od Gronika skąd żółtym szlakiem mieliśmy dotrzeć do Konradzkiej Przełęczy. Oczywiście dotarliśmy ale poza szlakiem. Trudno było trafić w szlak przy ograniczonej widoczności oraz przy zasypanym szlaku. Byliśmy pierwszymi "wariantami"którzy przecierali szlak. Na przełęczy chwila zastanowienia i decyzja. Idziemy dalej czy wracamy. Widoczność coraz mniejsza a śnieg coraz głębszy. Ale na tym etapie trudno było już się zatrzymać. Dalsza droga miała doprowadzić nas już do Kopy. Podejście dość strome, ale na szczęście trochę mniejszy śnieg. Od szczytu miało być już łatwiej i przyjemnie. Ale nic z tego. Aby dotrzeć do Małołączniaka i rozpocząć zejście, trzeba było jeszcze wgramolić się do góry. Wiatr i mróz był coraz większy a śnieg momentami aż do pasa. Siła wiatru rosła a siły malały. Na szczęście udało się jakość dojść do miejsca od którego mieliśmy już schodzić. Od tego momentu miało być już lepiej. Oj jakie było nasze zdziwienie kiedy stanęliśmy na skraju miejsca od którego wręcz pionowo w dół trzeba było schodzić. Miało być już lepiej tym czasem taka niespodzianka. Czekan w dłoń i zaczynamy zejście. A raczej ślizgi w dół. I nagłe ... ups ... i ostra jazda w dół. Czekan uruchomiony, zresztą pierwszy raz w życiu, i ostre hamowaniem. Uf udało się zatrzymać. Dalsze zejście było już spokojne i bez przygód. Na szczęście kiedy dotarliśmy do pierwszych drzew nachylenie szlaku zmalało. Od tego momentu można było już spokojnie wędrować. Nawet wyszło słoneczko i ustał wiatr. Teraz zasłużony odpoczynek. Super trasa i super przygoda. Dzięki Szymek za poprowadzenie dzisiejszej wyprawy. #tatusiowiee #idewgory |