Godzina 2 minut 30 kiedy pobudka zagrała. Brzmi jakoś tak dziwnie i niesamowicie, ale cóż nikt nie mówił że będzie łatwo. Zgodnie z planem wystartowaliśmy o 3. W maju o tej porze jest ciemno i jest noc. W zasadzie o każdej porze roku o tej godzinie jest noc . Mimo dużego zmęczenia, podróż dość szybko zleciała. Samochody zostawiliśmy w Zawoi i w dalszą drogę ruszyliśmy busem. Godzinna podróż lokalnym busem, po lokalnych górskich drogach był nie lada wyzwaniem w utrzymaniu porannego śniadanie. Ale w końcu dotarliśmy do Węgierskiej Górki, skąd zaplanowaliśmy początek naszej trasy i weekendowej przygody. Początek, a my już jesteśmy zmęczeni, niewyspani i "wytarmoszeni" przez busa. Do tego kilkanaście kilogramów na plecach. Jak my to przeżyjemy. No jak?
Początek trasy to szlak niebieski i ostro do góry. Krok za krokiem i mozolne i powolne gramolenie się do góry. Tak tak gramolenie. Bez sił i jeszcze bez większej radości. Pierwszy postój i pierwsze widoki od razu poprawiły nastroje. Uśmiech pojawił nie na twarzy i w końcu włączyła się opcja relaxu. Od tego momentu wszystko szło już z górki mimo że wciąż szliśmy pod górkę. Ach te widoki i szczyty skąpane w słońcu. U lala la. Kilometry ubywaly z każdą kolejną godziną. I mimo że wiedzieliśmy że tego dnia mamy do przejścia ok 25 km, nikt tym się nie martwił. Grunt że był dobry humor i pogoda. W końcu dotarliśmy do Hali Rusianka skąd czerwonym szlakiem szliśmy już w kierunku schroniska pod Górą Pilsko. Kilka krótkich postojów, kilka łyków ciepłej herbaty i już przed godziną 19 dotarliśmy do Hali Miziowej gdzie mieliśmy zaplanowanych nocleg w schronisku. Zrzuciliśmy ceglane plecaki i już na lekko powędrowaliśmy na Pilsko. Szczyt zdobyty równo o 20. Dookoła cisza i ani słuchu ani widu innych turystów. O zmroku powróciliśmy do schroniskach, gdzie szybciutko zakończyliśmy dzień w łóżkach. Przecież kolejnego dnia mamy w planach do przejścia około 30 km ..... Pobudka drugiego dnia nie była łatwa. Tym czasem wstaliśmy już o 7 rano, żeby jeszcze przed 9 ruszyć w trasę. Do pokonanie tego dnia mieliśmy ponad 30 km. Poranna kawka z pięknym widokiem naładowała nas pozytywną energią. Wędrujemy dalej czerwonym szlakiem w kierunku Markowych Szczawin. Z Hali Miziowej schodzimy ostro w dół po stoku ale niebawem wpadamy w las z cudownym szlakiem. Wejście do lasu wygląda wg dzieciaków jak wejście do lasu trolli Trochę ciemne, z dużą ilością różnorakiej roślinności, z wąska ścieżką. My się trolli nie boimy i dalej idziemy . Niestety dobre humory psuje nam padający deszcz. Pierwsze kałuże omijamy starannie, ale kolejne i kolejne coraz mniej. Są miejsca gdzie trzeba po prostu zamknąć oczy i przejść środkiem błota. Pierwszy dłuższy przystanek i jak się okazało później, ostatni robimy w Korbielowie na przejściu granicznym. Ciepła herbata i mały oscypek wzmocnił nas ale coraz większy deszcz nie zachęcał do dalszej wędrówki. Tego dnia szlak nie rozpieszczał nas. Raz w górę, raz w dół i tak na zmianę. Do tego duże błoto i kałuże. Na szczęście, po kilku godzinach, deszcz zlitował się nad nami. Pewnie widział nasze miny i po prostu odpuścił. Gdy na niebie pojawiło się słońce od razu poprawiły się nasze humory. Niestety sił było coraz mniej, a przed nami do przejścia kolejne 15 km. W końcu docieramy do schroniska Markowe Szczawiny, gdzie w końcu możemy ogrzać się i dłużej odpocząć. Uf, udało się. Do Zawoi dotarliśmy zielonym szlakiem dopiero o zmroku ok. godziny 21. Brawo dzieciaki! Za wytrwałość oraz pozytywną energię. Kolejny raz daliśmy razem radę i w dwa dni przeszliśmy około 55km. Teraz czas na dłuższy odpoczynek. |
|